Wybór uniwersalnego obiektywu pewnie wielu z Was spędza sen z powiek. Trudno zapewnić sobie cały asortyment szkieł. Po pierwsze ze względu na cenę, po drugie funkcjonalność, a po trzecie to przecież naturalne, że potrzebujemy nowego sprzętu. Wybór trudny, ale dziś postaram się Wam pomóc, ponieważ zamierzam rozwiać wszelkie wątpliwości związane z absolutnym mistrzem w swojej klasie. Przed Wami obiektyw SIGMA 40mm F1.4 z profesjonalnej linii ART.
Sposób na hollywoodzki bokeh
W przeważającej ilości wykonuję zdjęcia w plenerze, jednak coraz częściej zamykam się w studio, aby wykreować zupełnie inną bajkę. Przy okazji rozwijam magiczny świat gry światła, malowania cieniami i wydobywania przestrzeni.
Gdy po raz pierwszy usłyszałam o obiektywie Sigma 40mm F1.4 ART niezmiernie ciekawiło mnie, dlaczego akurat 40 mm? Przecież Sigma posiada 35 mm i to z doskonałymi recenzjami. Dobry, szybki, bardzo celny, wykorzystywany w reportażach, krajobrazach oraz portretach.
Nigdy nie wnikam za bardzo w szczegóły opisu technicznego, ponieważ bardziej skupiam się nad możliwościami oraz jakością obrazów otrzymywanych, dzięki obiektywom. Przede wszystkim tu moją uwagę przykuł efekt bokeh, który wykreowałam za pomocą 40 mm.
Cała moja praca jest oparta o fotografowaniu na pełnych przysłonach, dlatego tak dużą uwagę zwracam na dwa elementy: ogniskową oraz światło. Uwielbiam wydobywać efekt bokeh, nawet przy ciasnych kadrach portretowych. Liczy się każdy rozmyty szczegół oraz niesamowita ostrość skierowana na fotografowany obiekt.
Test obiektywu SIGMA ART 40mm F1.4
Po pierwszych recenzjach nie mogło się, więc obyć bez testów najnowszego dziecka Sigmy, zresztą kolejnego w roku 2018 z linii ART. Pierwsze testy wykonałam, więc w studio przy dziecięcej fotografii studyjnej.
Jakież było moje zdziwienie, a zarazem ogromny zachwyt po pierwszych wykonanych kadrach. Nie wierzyłam, że mogę osiągnąć taki efekt przy tak krótkiej, jak dla mnie ogniskowej. Zdjęcia studyjne wykonywałam do tej pory niezawodnym Canonem 35 mm 1.4.
Myślałam sobie… „Hmmm, jaka to różnica?” Prawie ta sama ogniskowa, ta sama przysłona, przecież nie może być dużej różnicy. Bardzo się myliłam. Zdjęcia wykonywałam w taki sposób, aby różnica była widoczna, więc skupiałam się głównie na budowaniu kadru oraz efekcie rozmycia.
Tak, jak w plenerze tak i w studio przede wszystkim pracuję przy świetle zastanym na pełnej przysłonie. W tym przypadku to 1.4. Testowałam różne ustawienia modelek w stosunku do tła oraz do elementów będących częścią inscenizacji, właśnie po to, by odkryć niesamowite możliwości tego cuda.
Po pierwszych wykonanych kadrach efekt był powalający. Zdjęcie poniżej zostało wykonane przy świetle zastanym, mniej więcej metr od okna. Głównym celem było uzyskanie rozmycia rośliny stojącej dosłownie 10-15 cm od fotela, na którym siedzi dziewczynka.
Zwróćcie uwagę, jakie piękne rozmycie otrzymałam na liściach. Idealnie wymalowało przestrzenność, którą otrzymałam prosto z puszki, bez żadnych dodatkowych efektów w postprodukcji. W pierwszym momencie krzyknęłam: WOW!
Kolejny element to fragment fotela tuż za prawym (na zdjęciu lewym) ramieniem dziewczynki. Niby szczegół, ale dla mnie bardzo istotny, ponieważ przyczynił się do uwypuklenia postaci, co dało wrażenie trójwymiaru. Nigdy przedtem nie uzyskałam takiego efektu z żadnego innego obiektywu o podobnej ogniskowej.
Kolejne testy przeprowadziłam na ścianie bez żadnych elementów. Starałam się ustawić modelkę w taki sposób, aby sprawdzić, czy nie odsuwając jej zbytnio od tła, uzyskam efekt rozmycia. Dlaczego to takie ważne?
W fotografii studyjnej przy małych przestrzeniach bardzo trudno jest uzyskać podobny rezultat, ponieważ często nie mamy odejścia i ogranicza nas przestrzeń lub wymiar tła. W takiej sytuacji wspinamy się na wyżyny lub w postprodukcji wykorzystujemy różne triki, aby uzyskać piękny efekt rozmycia.
W moim odczuciu to tzw. „kula u nogi”, zwłaszcza u fotografów dziecięcych pracujących w pomieszczeniach domowych lub wykonujących sesje life stylowe w domu u klienta.
Uzyskanie pożądanego efektu jest możliwe tylko, gdy wspinamy się na wyżyny. Wtedy nawet przy pełnej przysłonie ciężko jest uzyskać rozmycie, a czasami bardzo by się przydało. Według mnie to właśnie ono tworzy bajkowość kadrów.
Zdjęcie poniżej wykonałam przy ścianie pomalowanej w teksturę. Dziewczynka stoi około 20 cm od ściany i jest skierowana w stronę światła (patrz okna – tu znów zdjęcie wykonane przy świetle zastanym). Znów efekt powala. Czuję, że zaczynam mieć pełną władzę nad obiektywem i wyciągam z niego wszystko, co siedzi w mojej głowie.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia… Ach! Jestem pewna, że zrozumie mnie każdy fotograf, który pała do sprzętu taką samą miłością, jak do kadrów, które dzięki nim tworzy.
Bajkowe rozmycie tła
Kolejne fotograficzne zlecenie to wizerunkowa sesja kobieca, wspaniałej pisarki. Tutaj znowu moja wielka radość, ponieważ znów będę mogła wykorzystać obiektyw i sprawdzić jak daje radę w „malowaniu” kobiecych subtelnych kadrów.
Zobaczcie sami! Miękkość, delikatność, malarskość kipią ze zdjęcia. Rozpływam się nad każdym kolejnym kadrem tej sesji i coraz bardziej odpływam, skupiając się nie na kwestiach technicznych, a na pięknym budowaniu kadru, pełnego kobiecej wrażliwości i emocji, które chcę przekazać widzowi.
Wtedy w mojej głowie pojawia się „hollywoodzki kadr”. Dokładnie tak wyobrażam sobie fotografie powstające niegdyś w fabryce snów.
Testy obiektywu Sigma 40mm F1.4 ART w świetle zastanym, jak dla mnie wypadły znakomicie. Zdecydowałam, więc że muszę pokusić się tym razem o sprawdzenie celności obiektywu w warunkach błysku. Wiadomo, że przysłona gra tutaj największą rolę, ale czy moja ręka da radę? Obiektyw to nie mała i zgrabna 35 mm. Ma swoją wagę.
Zmrożenie błyskiem i malarski dotyk
Tym razem miałam bardzo trudne zadanie. Przed obiektywem stanęła moja córka z osobistym pomysłem na sesję z okazji 15-tych urodzin. Każdy wie, jak trudno fotografować własne dzieci, tym bardziej te, które powoli wchodzą w dorosłość. Już nie dziewczynka… a powoli kobieta.
Wymagania rosną, a ja tym razem lekko zestresowana sięgnęłam po lampę błyskową. W swoim studio używam Quantum Move 300 na najniższej mocy.
Drżenie rąk i adrenalina nie mogły niczego zepsuć. Szybki i bardzo celny obiektyw Sigma 40mm F1.4 ART i tym razem zdał test na szóstkę! Ostrość dokładnie tam, gdzie tego oczekiwałam, a jednocześnie miękkość i ten malarski touch.
Już wtedy wiedziałam, że na testach się nie skończy. Nie oddam go już i pomimo wielkości i ciężaru nasza wspólna fascynacja trwa. Z niezwykłą czułością naciskam spust migawki, a on wydobywa z moich zdjęć dokładnie to, czego pragnę.
Minęły kolejne dni, a ja zamiast wychodzić w plener zamykałam się w studio, starając się tworzyć kolejne historie przy wykorzystaniu obiektywu Sigma 40mm F1.4 ART. No i wymyśliłam…
Tym razem chciałam przenieść widza w świat francuskiej bohemy, więc wykorzystałam do tego wspaniałego modela oraz miękkie przedświatło z lampy błyskowej. Test w ciężkich warunkach, ponieważ pracowałam w bardzo ciepłym, ciemnym światle, a aranżacja była wymagająca. No i dziecko – wprawdzie już bardziej świadome, ale nadal dziecko.
Zdjęcie wykonywałam przy przysłonie 1.4 . Nie uwierzycie, ale mój zachwyt po raz kolejny zwalił mnie na kolana, tak na serio. Właściwie mogłam już zaprzestać kontynuacji tej sesji, ponieważ tym jednym kadrem uzyskałam całą historię, którą miałam w głowie. Wszystkie elementy zagrały w taki sposób, jak chciałam, więc wiedziałam, że zatrzymam uwagę widza na dłużej.
O tym obiektywie mogłabym jeszcze wiele napisać, ale na koniec pokażę Wam jak świetnie obiektyw Sigma 40mm F1.4 ART poradził sobie nie z jednym modelem, bo tu sprawa jest o wiele prostsza… a z wieloma. Dodatkowo, utrudnieniem było małe odejście, na ciasnej przestrzeni, niewielka ilość światła zastanego oraz niebywały ruch modeli.
Zdjęcie wykonałam przy świetle z okna, bez blend, z odejściem na maksymalnie półtora metra. Wbiłam się w ścianę za mną, a modele siedzieli na łóżku około metr od ściany. Było to wyzwanie okrutnie ciężkie, ponieważ w tych warunkach niewątpliwie przydałby mi się obiektyw szerokokątny.
Postanowiłam jednak nie rozstawać się już z Sigma 40mm F1.4 ART i wycisnąć z niej wszystko, co się da. Tak, więc powstał piękny, rodzinny kadr wielkanocny, na małej przestrzeni, oczywiście wykonany na przysłonie 1.4, bo rozmycie to moja ukochana bajka.
Nogi dziewczynki niestety obcięte, ponieważ nie byłam w stanie bardziej wbić się w ścianę. Tym razem jednak wcale mi to nie przeszkadza, ponieważ są emocje, światło i to piękne rozmycie, które całkowicie niweluje błąd pierwszego planu.
Dla kogo jest SIGMA 40mm F1.4 ART?
Podsumowując: Moi Drodzy, jeżeli pragniecie wnieść do swoich studyjnych kadrów więcej bokeh, malarskości i obłędnej miękkości to właśnie Sigma 40mm F1.4 ART to obiektyw dla Was.
Myślę, że po pierwszych kadrach coraz częściej będziecie odstawiać 35 mm bądź 50 mm na półkę. Ta fantastyczna ogniskowa jest ideałem plasującym się pomiędzy ciut za szeroką 35 mm, która nie daje efektu rozmycia, a ciut za wąską 50 mm, która czasami za dużo obcina.
Dodatkowo zdradzę Wam, że moim skromnym zdaniem, efekt rozmycia z wykorzystaniem obiektywu 40mm, pomimo krótszej ogniskowej przy przysłonie 1.4, jest lepszy od efektu z „pięćdziesiątki” przy tej samej przysłonie.
Sprawdźcie zresztą sami. Tylko uwaga uprzedzam! Od razu przyszykujcie swój budżet, bo na testach się nie skończy (śmiech).