Kto z nas nie pragnął bezkarnie rzucać zimą śniegiem w kolegę? Czasem mokra śnieżka trafiała też w nas samych. Trudno. Reguły wojny są proste, nawet jeśli to tylko zabawa.
Fotograficzne doświadczenie. Wojna pomidorowa w Buñol, tradycja zrodzona z przypadku
Blisko 80 lat temu, zapewne tym samym kierowali się młodzi ludzie, którzy nie mając nic innego pod ręką, postanowili wykorzystać soczyste pomidory, jakie znaleźli na straganach małego miasteczka Buñol, aby rozpocząć swoją małą wojnę. Wtedy dostało się grupie uczestników parady gigantesy cabezudos, która nie chciała dzielić się swoim świętem z innymi obecnymi w miasteczku. Ci drudzy postanowili zakończyć zabawę, jeśli sami nie mogą być jej częścią. Rozpętała się bitwa, która mieszkańców kosztowała utratę warzywnego dobytku, zaś na uczestników zostały nałożone wysokie kary za zniszczenia jakie powstały.
Można powiedzieć, że historia jakich wiele. Kłopot w tym, że natura ludzka nie pozwala pogodzić się z porażką. Będziemy dążyć do odwetu i trzymać głęboko swą złość, jeśli choć odrobinę nie zgadzamy się z przegraną, a nasz honor został naruszony. Tak też się stało rok później. Młodzieńcy postanowi wrócić na miejsce bitwy i znacznie lepiej przygotowani, bo posiadający własną pomidorową amunicję, pokazać, że prawo może i karę wymierzyło już w zeszłym roku, ale sprawiedliwość musi być i tak po naszej stronie.
Pomidorowe spotkania trwały przez wiele lat i były skutecznie tępione przez władze miasta, dopóki ktoś nie wpadł na pomysł, aby nie karać uczestników a wykorzystać zwyczaj do promocji Buñol. Najpierw zgodzono się na “pomidorowe spotkania” jako część obchodów święta miasta, żeby w latach 80-tych zacząć nawet dostarczać amunicję uczestnikom. Od tego czasu Buñol zapewnia nie tylko miejsce, ale również blisko 150 ton specjalnie na ten dzień hodowanych pomidorów.
Z optyczną technologią w sercu chaosu, czyli jak SIGMA 28-45 mm sprawdziła się podczas Tomatiny
Na La Tomatinę, która corocznie odbywa się w ostatnią środę sierpnia, chciałem już wiele razy pojechać. Za każdym jednak razem kalendarz w miesiącach wakacyjnych był tak napięty, że plany przesuwałem o kolejny rok. Nie tym razem. Ile razy można odkładać coś, co i tak w końcu musiało nastąpić. Dodatkowo – bardzo chciałem wrócić do Walencji, w której spędziłem trochę czasu w swoim życiu i jest to dla mnie miejsce, w którym czuję się fantastycznie.
Wyposażony w akredytację prasową, która jako jedyna zezwala na wnoszenie aparatu w okolicę bitwy, stanąłem przed dylematem wyboru szkła, jakie podpiąłbym do niego. Pierwszy wybór był prosty – Sigma 24 mm. Mało przestrzeni, dużo ludzi – musi być szeroko.
Kilka tygodni wcześniej widziałem obiektyw Sigma 28-45 mm F1.8. Nasze spotkanie nie wypadło najlepiej, bo pomimo fajnej jasności tego szkła, które w mojej pracy jest ważna, bo uwielbiam pracę w okolicach przysłony 2, to jednak wtedy nie znalazłem zupełnie sensu stosowania dziwaczej ogniskowej 28-45 mm. Ciężkie szkło, w zakresie, który z mojej perspektywy nie ma większego sensu – okazało się, po kilku dniach dobierania “stałek”, jedynym rozsądnym wyjściem. Czym dłużej myślałem o zmienianiu obiektywów podczas pomidorowej wojny, tym bardziej, w głowie rodził się sens podpięcia 28-45 mm i pojechania tylko z tym szkłem. To była genialna decyzja, bo jeden obiektyw zastępował mi 24 mm i 50 mm, w teorii dając jakość “prawie prime lens”. Postanowiłem spróbować. Tak oto powstał duet Sony A7Rv i Sigma 28-45 mm F1.8. Jeden zestaw, który profesjonalnie został uszczelniony folią spożywczą i który miał wytrzymać hektolitry wody lejącej się na uczestników Tomatiny, a potem wojnę na kilkadziesiąt ton pomidorów.
Relacja SIGMA SIGMA 28-45 mm z pierwszej linii pomidorowego frontu
Wojna się rozpoczęła, a ja po kilku minutach przestałem czuć ciężar szkła. 950 gram nie jest niezauważalne, ale jakoś idealnie pasuje do dynamicznego przemieszczania wraz z aparatem. Coś co miało mnie denerwować i sprawiać problem, okazało się czymś naturalnym w mojej pracy. Obrót pierścienia ogniskowej, który swoje skrajne położenia osiąga po około 5 cm i brak wyjeżdżających poza konstrukcję elementów – ideał. Zoom i konieczność kręcenia pierścieniami – które uważałem na początku za wadę, teraz wykorzystywałem pomiędzy kolejnymi ujęciami. Miałem ekwiwalent trzech obiektywów stałoogniskowych w jednej konstrukcji.
Nie ukrywam, że perspektywa pracy z wolnymi zoomami, powodowała u mnie zawsze utratę chęci na zabieranie tych szkieł na wyjazdy, Wiem, jedno szkło zamiast wielu, ergonomia, łatwość pracy. Kłopot w tym, że dla mnie od zawsze ważniejsza była jakość niż komfort pracy. Ten obiektyw miał być inny – bo szybki i precyzyjny. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zacząłem się zastanawiać, co powiem o szybkości i celności tego szkła, kiedy już impreza się skończyła. Zorientowałem się, że przez te kilka godzin w ogóle o tym nie myślałem! Nie ma nic bardziej frustrującego niż wolne szkło, które nie może “trafić” w punkt, a kiedy już w końcu uda się mu osiągnąć upragniony cel, a ty oglądasz efekt po wszystkim na komputerze, widzisz jak bardzo się myliłeś. Sigma 28-45mm F1.8 DG DN | Art trafiła w 100%. Jasne, czasem w pomidory lecące tuż przed obiektywem, czasem nie w to oko, bo nie było czasu na zmianę ustawień w aparacie, ale komfort pracy jakie mi zapewniła był nieoceniony.
Zakres ogniskowej 28 do 45 mm okazał się idealny. Na początku zablokowałem go na 28mm, ale kiedy już zmieściłem dwa palce pod folią ochronną otulającą cały zestaw, poruszałem pierścieniem w jedną i drugą stronę. Kilka centymetrów i miałem obiekt znacznie bliżej. Coś co do tej pory było dla mnie utrapieniem, teraz wykorzystywałem przy każdym ujęciu.
Fotografia i filmowanie jednym obiektywem
W pewnym momencie zacząłem też coraz częściej włączać tryb filmowy. To tu upatrywałem przewagę tego szkła nad innymi. Zakresy 16-35 mm czy te zbliżające się do 50 mm są idealne do filmu. Nagrałem kilka ujęć przełączając aparat z trybu filmowego na zdjęciowy. Kilka zdjęć, kilka ujęć wideo. Aparat pracował z tym obiektywem idealnie i myślę sobie teraz, że to właśnie to złączenie – chęci fotografowania i filmowania jest tym co wyróżnia to szkło. Jest genialnym wyborem dla ludzi, którzy właśnie łączą filmowanie z fotografią. Obiektyw, który nie odstawał w czasie zdjęć i który spisywał się rewelacyjnie w czasie filmowania. Nie jest wcale kompromisem. Jest idealnym obiektywem do zastosowań w tych dwóch światach – również równocześnie.
I tak minęło ponad 3 godziny pracy, w nie najłatwiejszych warunkach. Człowiek wierny stałoogniskowym obiektywem był zadowolony z tego co udało mu się osiągnąć zoomem. Świat się kończy. To dla mnie duża zmiana, bo mając na uwadze moją dbałość o szczegóły i uciążliwy perfekcjonizm myślałem, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, kiedy powiem, że Sigma 28-45 mm F1.8 DG DN | Art na pewno zawita na moją półkę i będzie używana na równi ze stałoogniskowymi obiektywami, bo jak dla mnie pod względem jakości, szybkości i precyzji, z jaką działa kompletnie im nie ustępuje a daje swobodę, której sam szukałem.
Dariusz Roman
Fotograf i podróżnik. Od blisko 30 lat nie rozstaje się z aparatem. Dzięki współpracy z amerykańskim National Geographic i wieloma światowymi agencjami fotograficznymi był już praktycznie wszędzie. Fotografował gangi w brazylijskich i afrykańskich gettach, dzikie i niedostępne tereny amerykańskiej Alaski i Kanady, biedę afrykańskich krajów, lodowce i życie na obu biegunach, pustkowia Australii czy ludzi w Korei Północnej.
“To fotografia, choć wymaga czasu, pieniędzy i wielu wyrzeczeń, jest tym co daje mi radość życia. Już wiele razy próbowałem ją zdradzić dla filmu czy świętego spokoju. Nigdy mi się to nie udało, więc jestem na nią chyba skazany.”
Więcej o twórczości i pracy Darka znajdziecie na jego stronie oraz w mediach społecznościowych: